Chata z prawej

Chata z prawej

piątek, 25 lutego 2011

O rodzinie ciąg dalszy...

Jako rodzice jesteśmy odpowiedzialni za realizację czwartego przykazania, ale jak to robić w dobie rozluźnienia obyczajów – karcić czy nie? Może mnie oskarżą o „znęcanie się”?  

W Księdze Wyjścia czytamy znane nam słowa: „Czcij ojca twego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, da tobie”. (Wj 20,12)
Chętnie po nie sięgamy. I słusznie. Ale najpierw musimy sobie zdać sprawę, że to przykazanie nie jest kierowane (a przynajmniej nie przede wszystkim) do dzieci. Jahwe objawił je Izraelitom, ludziom dorosłym! Czy to znaczy, że nie obowiązuje ono dzieci? Oczywiście, że obowiązuje! Ale warto tę prawdę ciągle mieć przed oczyma. Że jest ono skierowane przede wszystkim do mnie. I mówi o relacjach z moimi rodzicami. Wtedy może łatwiej będzie wymagać tego samego od moich dzieci.
Pamiętacie? Czyny mówią głośniej niż słowa. Jaką moją postawę wobec moich rodziców widzi lub widziało moje dziecko? Od tego muszę zacząć! Znowu, nie rozpoczynajmy od postawienia wymagania, zacznijmy od dobrego świadectwa. Wtedy znacznie łatwiej oczekiwać dobrej postawy dzieci wobec mnie. Znacznie łatwiej wymagać.
Święty Paweł w liście do Efezjan bardzo trafnie ujmuje tę prawdę o wzajemnej relacji rodziców i dzieci.
„Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę - jest to pierwsze przykazanie z obietnicą - aby ci było dobrze i abyś był długowieczny na ziemi. A [wy], ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je stosując karcenie i napominanie Pańskie!” (Ef 6, 1-4)
Nasze dzieci są nam winne posłuszeństwo. Są nam winne szacunek. Ale i posłuszeństwo
i szacunek nie rodzą się same! To tak samo jak z autorytetem. Jestem posłuszny, bo wierzę, że chcesz dla mnie dobra. Szanuję Cię, bo w Tobie widzę dobro i jestem wdzięczny za to, że mnie nim obdarowujesz. To musi być relacja wzajemna. Nie można po prostu zażądać wypełnienia czwartego przykazania. A przynajmniej będzie to mało skuteczne.
Zdrowa relacja z dzieckiem od samego początku sprawia, że ono jest mi posłuszne. Czy zawsze? Nie. Czy we wszystkim? Nie. Ale z tych małych buntów musimy wychodzić mądrze. Pamiętaj, że tłem wszystkiego o czym mówimy jest moja dojrzała miłość do dziecka. Wtedy mam pełne prawo stawiać wymagania. Ustalać zasady postępowania. A kiedy już je w miłości przekażę, to muszę być konsekwentny. Dziecko, nawet małe, podświadomie oczekuje poważnego traktowania. Nie uzyskamy szacunku, jeżeli będziemy rzucać słowa na wiatr. Dziecko oczekuje i potrzebuje naszej konsekwencji.
Ale zobacz, że o tej konsekwencji mówimy zwykle w kontekście karcenia. A co z pochwałą? Sami, jako „duże dzieci” oczekujemy od naszego szefa, że zauważy naszą dobra pracę. Irytuje nas, gdy odzywa się do nas tylko po to, aby nas zganić. Nasze dziecko potrzebuje pochwały jak tlenu. I nie bójmy się chwalić. Zawsze, gdy jesteśmy mu wdzięczni za to, że dotrzymało naszych umów, nie złamało zasad. Nie wierzmy w to, że pochwała „zepsuje” nasze dzieci.
Ale gdy dziecko złamie ustalenia, a stanie się na pewno, nie bójmy się karcenia. Tak jak pisał św. Paweł, mamy stosować karcenie i napominanie Pańskie.” Czyli nawet w karceniu musimy okazać naszą bliskość. Nawet wtedy, gdy musimy ukarać nasze dziecko, ono powinno wiedzieć, że jest przeze mnie kochane.
Kiedy przychodzi już ten czas, gdy musimy korzystać z naszej rodzicielskiej władzy, to pamiętaj, aby nie robić tego w pierwszym gniewie. Nie pozwól, aby dziecko potraktowało karcenie jako wyraz Twojego braku samokontroli. Kiedy trudno Ci się opanować, to odeślij dziecko do jego pokoju. Poproś je, gdy będziesz w stanie rozmawiać spokojnie. Czy to będzie klaps, czy inna kara, dla dziecka będzie znacznie dotkliwsza i skuteczniejsza, gdy uświadomi sobie, że to Ciebie kosztuje. Że zadało Tobie ból.
 Warto wtedy powiedzieć, że właśnie dlatego, że je kochasz nie możesz zgodzić się na takie zachowanie. I właśnie dlatego, że kochasz musisz je ukarać.
Dziecku łatwo przetrzymać nawet surową karę, jeżeli jest ona wyrazem gniewu. Stanie się nawet swego rodzaju usprawiedliwieniem. Nie pozwól, aby Twoja nieroztropna miłość była usprawiedliwieniem dla złego postępowania. To Ty jesteś dorosły w tej relacji i Twoja miłość wyrażana nawet w karceniu musi być dojrzała. Tam, gdzie dużo emocji, tam mało miłości.
Kiedy już skarcisz swoje dziecko, to bądź wielkoduszny. Nie wolno karać wiele razy za to samo. Staraj się nie objawiać żadnych złych emocji, wprost przeciwnie spróbuj wyrazić prawdziwą miłość. Ale w karceniu bądź konsekwentny. Jeżeli to miał być tydzień bez komórki, to ani dnia krócej. Pamiętaj, że to Ty jesteś dorosły, a Twoje dziecko tak naprawdę potrzebuje, abyś traktował je serio. Ono to zniesie z godnością.
I jeszcze jedno. Może stać Cię na inne sposoby karcenia, niż tylko klaps? On jest często wyrazem bezradności.

Ano tak, mogą Cię oskarżyć… Nie martw się, dzisiaj mogą Cię oskarżyć o prawie wszystko. O to, że do córki powiesz „Kochanie”, o to, że do żony powiesz „Żono” (a nie „partnerko”). Nie dajmy się zwariować.   Kochajmy mądrą miłością, a resztę… oddajmy Panu Bogu. :)

wtorek, 22 lutego 2011

Trochę o rodzinie...

Jak budować i zachować autorytet u swoich dzieci?

Rozważając taki temat warto ustalić sobie właściwą perspektywę. Być może niektórych z Was ona zaskoczy. „Nasze dzieci mają znacznie gorzej niż my!” Pomyślisz, że zwariowałem. Ale kiedy weźmiemy pod uwagę nasze dzieciństwo, to nam było łatwiej trzymać się zdrowych zasad. Nasze wybory były prostsze - po pierwsze było ich mniej, po drugie nie były tak wszechobecne i agresywne. Nie było takiej agresji mass mediów, Internetu, nie było też tak mocnego wpływu jeszcze biedniejszych moralnie rówieśników. Tak, nasze dzieci mają znacznie trudniej niż my mieliśmy.
To dobra perspektywa, aby zastanawiać się nad naszym postępowaniem względem naszych mniejszych lub większych pociech. Pozwoli nam choć trochę zrozumieć ich bunty i toczone bitwy. Przecież nie po to, aby rozgrzeszać, ale po to, aby łatwiej dojść do sensownych wniosków. Aby zachować swój autorytet.

No właśnie. Gdy mówimy o autorytecie rodziców, to my, dorośli zbyt często uważamy, że on nam się po prostu należy. Jestem ojcem – mam autorytet. Proste. Ale czy prawdziwe?
No bo czym jest autorytet? Bardzo często kojarzy nam się z relacją poddania. Relacją wynikającą z władzy jednej osoby nad drugą. Autorytet dyrektora, policjanta, nauczyciela. Autorytet, który wypływa z formalnej relacji, relacji zwierzchnictwa.
Czy w związku rodzica i dziecka o taki autorytet powinno chodzić? Czy naprawdę najlepszym tekstem ojca (czy matki) jest tekst: „Masz mnie słuchać, bo jestem Twoim ojcem!” Taki styl relacji może i był skuteczny. Ale na pewno nie zawsze, a jeszcze pewniej nie dzisiaj.
Jak więc rozumieć posiadanie autorytetu? W tak postawionym pytaniu już tkwi fałszywa teza. Że autorytet „się posiada”. Nie, autorytet, czyli relację wynikającą z zaufania i przyjaźni ciągle się buduje. Stale się tworzy i umacnia.
Niedobrze by było, abyśmy zamarzyli sobie o autorytecie automatycznym. „Bo tak ma być!” Nasze rodziny byłyby chore, nasze relacje z dziećmi rozpaczliwie nieudane.

Zastanówmy się nad najważniejszą relacją w świecie. Relacją Boga do człowieka. Pan Bóg mógł sprawić, że każdy z ludzi uznawałby w Nim najważniejszy autorytet. Jednak tego nie zrobił. Więcej, nie chciał tego. Nie chciał, aby oddanie, miłość człowieka wynikała z braku innej możliwości. Pan Bóg zgodził się nawet na to, że niektórzy z nas odrzucą Jego miłość tylko po to, aby inni zechcieli ją w wolny sposób przyjąć. Przyjąć autorytet Boga w wolności. 
Może patrząc na idealnego Ojca łatwiej nam będzie być choć trochę lepszymi rodzicami?
Bo tak naprawdę o wiele ważniejsze jest to, jakimi rodzicami jesteśmy, niż to, jakimi są nasze dzieci. To taka kolejność powinna dominować w naszym myśleniu, w budowaniu naszych rodzinnych relacji.

Nasze dziecko nie potrzebuje jeszcze jednego elementu w swoim świecie, który chce jedynie wydawać rozkazy. Nasze dziecko rozpaczliwie poszukuje kogoś, kto je naprawdę pokocha, kto zechce je zrozumieć. Tylko w taki sposób, będąc obok w przyjaźni możemy budować swój rodzicielski autorytet. O wychowywaniu mówi się jako o przyjaznym towarzyszeniu, o życzliwym byciu blisko drugiej osoby. Nie słowa, nie rozkazy sprawią, że nasze dziecko naturalnie zaakceptuje nasz autorytet. Niezwykle ważne jest, aby nasze słowa nie były rozbieżne z tym, jak sami postępujemy. Idealnie jest, gdy od dziecka wymagamy tego, co sami realizujemy. Od spraw drobnych do bardzo ważnych. To nie jest tylko slogan, że świat, że nasze dzieci nie potrzebują nauczycieli, a przynajmniej nie przede wszystkim, one potrzebują świadków. Świadków, którzy ukażą dobre, pobożne życie. Świadków, którym zechcą zaufać. Bo czyny są głośniejsze niż słowa. Bo człowiek, nawet ten młody, ufać będzie czynom. Dobrym czynom.
Autorytet to relacja wypływająca z uznania miłości. „Wierzę, że mnie kochasz, dlatego Ci ufam! Dlatego jesteś dla mnie autorytetem.”

            Trochę odeszliśmy od stereotypowego myślenia o autorytecie jako o atrybucie władzy rodzicielskiej. Ale tak naprawdę to jest sedno. Władza ma sens wtedy, gdy wypływa z miłości, z prawdziwej chęci obdarowania drugiej osoby dobrem. Takie same mechanizmy rządzą światem rodziny. Najpierw kochajmy nasze dzieci, okazujmy tę miłość. Potem dopiero stawiajmy wymagania. To nie są dwa światy. To jest właściwie uporządkowany świat.
Gdy mówię o miłości, to mówię o miłości prawdziwej, mądrej, nie takiej, która na wszystko się  zgadza. Bo taka bezmyślna postawa nie jest miłością, choćby nie wiem jak chciała być za nią uznana.

cdn. :)

W Nowym Roku 2022 -> zasypmy rowy!!!

Takie nietypowe życzenia chcę nam złożyć... 😉 Kiedy myślę o odchodzącym roku, to choroba, która nas dotyka wcale nie jest najgorszą sprawą....